środa, 24 października 2012

Rozdział 2


Gdy weszłam do mieszkania, pierwsza rzeczą jaka przykuła moją uwagę, była osoba która siedziała na krześle przed komputerem.
Blondyn, około 16-17 lat, uśmiechnął się do mnie, a gdy zobaczyłam jego zielone oczy, moje serce zabiło szybciej.
Widziałam w nich coś znajomego, ale nie wiedziałam co.
-cześć TATO-powiedział do mojego ojca, gdy ten stanął za mną.
Poczułam się, jakby moje serce pękło.
-cześć Danny-odpowiedział mój tata - Loranne, pamiętasz Daniela?-zwrócił się do mnie.
-tak jakby-nie wiedziałam co mam powiedzieć. Daniel, to syn z poprzedniego małżeństwa mojej macochy.
Ostatnio gdy go widziałam miał może... Z 9 lat?
-mogę iść do łazienki?-dodałam, gdy poczułam że nogi się pode mną uginają.
-idź. Chyba pamiętasz gdzie jest.
Pamiętałam.
Łazienka była zaraz koło drzwi wejściowych.
Weszłam i zamknęłam za sobą drzwi.
Zapaliłam światło i oparłam się o zlew.
Przez chwilę wpatrywałam się w kapiącą wodę.
Identycznie czułam się w pierwszej klasie gimnazjum, gdy poznałam swojego pierwszego chłopaka.
Nie.
"nie mogę, to nie może być... Na pewno, nawet o tym nie myśl!"-karciłam się w duchu.
Przemyłam twarz wodą i spojrzałam w lustro.
Wyglądałam, jakby było mi niedobrze.
W sumie, to było mi niedobrze.
-Curuś, wszystko dobrze?-usłyszałam wystraszony głos mojego ojca zza drzwi.
-tak tato-powiedziałam wychodząc-tylko... Wiesz że mam chorobę lokomocyjną, w żołądku mi się przewraca.
-to może się położysz?-za proponował Danny.
Uśmiechnęłam się na samą myśl, że Daniel się o mnie martwi.
-eyy! Ona nie jest chora, uśmiecha się!-dopiero teraz za uwarzyłam że w domu jest jeszcze Kacper.
-tato... A gdzie jest Julka, i ten mały... Jak on ma?
- Julka jest w szkole, a Wojtusia zabrała Ania na spacer.
- aha.
- kochanie, może naprawdę się położysz, jesteś blada...
-tato... Ja nie jestem chora...- stwierdziłam, ale przed wcześnie, co zakręciło mi się w głowie.
Zachwiałam się, ale w porę podparł mnie Danny.
A gdy mnie dotknął, moje ciało przebiegł dziwny, ale miły dreszcz.
Dopiero po kilku minutach zorientowałam się że siedzę na łóżku, a Dannego już przy mnie nie ma.
Nie wiem dlaczego, ale za uwarzyłam tylko to, co tego kto, jest w pokoju, nie kojarzyłam.
Fizycznie, byłam w pokoju, ale psychicznie wsiadałam do samolotu, i leciałam, jak usłyszałam od innych pasażerów, na Antarktydę.
Nie wiedziałam po co, ale musiałam tam jechać.
Po prostu musiałam.
*******************
-Loranne... -usłyszałam cudowny głos, który przyprawił mnie o dreszcze.
Przed samolotem stał Danny, i machał do mnie.
-Loranne, obudź się.
Otworzyłam oczy, i ujrzałam nad sobą zielone tęczówki.
Leżałam na łóżku, w oczy świeciło mi słońce, przedzierające się przez rolety, a nade mną pochylał się Daniel.
-zrobiłem Ci śniadanie-powiedział cicho i szeroko się uśmiechnął.
Z drugiego pokoju rozległ się płacz niemowlaka, a Danny zrobił krzywą minę.
- Wojtuś...! - uśmiechnęłam się wstając z łóżka, ale dopiero wtedy zorientowałam się że mam na sobie wyłącznie bieliznę.
Nawet nie wiem  kiedy się rozebrałam.
Danny zaczerwienił się, i odwrócił wzrok.
I dobrze że to zrobił, bo ja też spaliłam buraka.
Szybko założyłam spodnie i bluzkę.
Płacz ciągle nie cichł.
- czemu nikt do niego nie wstanie?-spytałam.
-tata w pracy a mama poszła do sklepu.
-jesteśmy sami?
-jeśli nie liczyć śpiącej Julki, to owszem.
- a Kacper?
- z mamą.
Wzięłam Wojtka na ręce.
- zrobisz mu mleko?-spytałam, ale on zrobił tylko zdezorientowaną minę.
Zorientowałam się że nie umie.
- to chociaż go potrzymaj...
Jeszcze gorsza mina.
Westchnęłam i łożyłam małego do łóżeczka, a gdy odeszłam, poszedł w ryk.
Złożyłam więc go do nosika, który założyłam od przodu na ramiona, i poszłam do kuchni.
Gdy szykowałam butelkę w progu stanął Danny.
- Wyglądasz zupełnie jak moja mama, wiesz? Jakbyś sama była matką... Nasz taki sam instynkt. Ja chyba nigdy nie bd gotów na dziecko... Gdzie ty się tego nauczyłaś?
- Macierzyństwa nie da się nauczyć, Danny. To trzeba czuć. Być na to gotowym. Ja jestem, i wiem o tym. Nikt mnie nigdy nie uczył jak zmieniać pieluchy dziecku, czy je karmić. Po prostu... Raz, jakiś rok temu... Byłam na wakacjach u mojej cioci. Ona ma bliźniaki. Mała zaczęła płakać, a ciotka była na dole, rozpalała w piecu, co wujek w pracy. A ja się nią zajęłam. Nakarmiłam, przewinęłam... Wiesz, takie sprawy.-wstawiłam butelkę do mikrofali.
Chłopak przez chwilę wpatrywał się we mnie, jakbym była czymś mega fascynującym.
Mnie natomiast hipnotyzowała butelka wirująca w mikrofali.
Daniel wyszedł z pokoju.
- Usiądź na łóżku!-krzyknęłam za nim.
W głowie już kipiał mi pomysł.
- Trzymaj-podałam mu dziecko.
Chłopak, orientując się w moich zamiarach, wystraszył się.
- Nie bój się, jejciu, dzieci nie gryzą...
- Bo nie mają zębów...-skwitował, ale ja i tak umieściłam małego w jego ramionach.
Wzięłam ze stołu butelkę, i podałam mu.
Roztrzęsioną dłonią zaczął karmić niemowlę, a po chwili uspokoił się już całkowicie, i nawet się do mnie uśmiechnął.
- WOW, UMIEM!
- Fajnie, ja też.-powiedziałam, i pokręciłam głową nad jego głupotą.
Usłyszałam zamek w drzwiach wejściowych, a po chwili do pokoju wparowała Anka.
-DANIEL! Kto Ci pozwolił wziąć Wojtka?! Ostatnio jak trzymałeś Julkę...
- Mamo, wtedy miałem 9 lat!
-daj mi go.-zabrała od jednego syna, drugiego.
-Loranne, mogłabyś obrać ziemniaki?-zwróciła się do mnie.
-LOLLA.-powiedziałam
-co?
-jestem Lolla, nie Loranne. A Daniel potrafi trzymać dziecko na rękach, nie jest taki ułomny za jakiego go masz. Przy mnie nie masz się co bać o małego.
Kobieta uśmiechnęła się, i dała mi Wojtusia.
- Sama je obiorę-podsumowała, i poszła do kuchni.
****************************************************************************

piątek, 12 października 2012

ROZDZIAŁ 1



2 minuty do dzwonka- Kosecki rozwalił linijkę.
1:36 do dzwonka- Anka położyła Falente w  walce na rękę.
1:06 do dzwonka- Magda znowu palnęła coś głupiego.
0:43 sekundy do dzwonka- Rudy puścił bąka.
0:29 sekund do dzwonka-pani pakuje książki.
0:05 sekund do dzwonka- wstrzymuję oddech.
0:03...
0:02...
0:01...
DZWONEK!!
Wolni!
4 dni wolności!!
-Ja jadę do cioci do Niemiec- chwaliła się Justy.
-Ja bd w AQUA PARKU- Dora też nie mogła się powstrzymać.
-A ty? Lolla, gdzie jedziesz??- dopiero po chwili zorientowałam się ze to do mnie.
-Ja?? Do taty.- odpowiedziałam.
-Gdzie? Do Ameryki?
-Albo do Kanady...
-Nie. Mój tata mieszka w Polsce.
Widać że zawiodłam ich tą odpowiedzią.
-Pewnie... W Warszawie... Albo w Krakowie...
-Nie.
-To może chociaż w Poznaniu..?
-Nie. W Tczewie-mówiąc to, zeszłam na dół, gdzie już powinien czekać na mnie mój ojczym.
-Ejj! Lolla! To do poniedziałku!!- Krzyknęła za mną moja przyjaciółka.
Nic nie odpowiedziałam, tylko weszłam do samochodu.
Myśl, że pojadę do taty pierwszy raz od ponad 7 lat, była najwspanialszym uczuciem pod słońcem.
Mój tata, wyprowadził się od nas gdy miałam 3 lata.
Potem mnie jeszcze odwiedzał, i brał do siebie, ale w końcu ożenił się z tą Anką.
Nie, że coś do niej mam... Jest fajna... I miła.
Ma dwóch synów z poprzedniego małżeństwa;
Dwa lata ode mnie starszego Daniela, i o pół roku młodszego Kacpra.
Teraz maja jeszcze córkę- Julię, i syna,którego imienia nawet nie znam.
-Loranne <czytaj; Lorejn> czy coś cię trapi??- Na początku nie wiedziałam że to do mnie.
Nienawidziłam swojego imienia, a tym bardziej kiedy wypowiada je mój ojczym.
-Nie.. Po prostu się zamyśliłam-odpowiedziałam wychodząc z auta.
Wolałam, jak mówili na mnie Lolla, Albo Lora...
Poszłam do domu aby się spakować, ale w połowie drogi znów zatrzymał mnie luby moje mamy.
-Loranne... jeśli nie chcesz nigdzie jechać, to nie musisz, wiesz o tym....-wkurzyłam się na niego za te słowa.
-Jak ja mogę nie chcieć jechać do taty?? Pomyśl czasem, zanim coś powiesz!!-mówiąc to weszłam do mieszkania, gdzie mój ojczym nie odważy się już ze mną kłócić przy moich dziadkach.
Spakowałam torbę.
Niby jadę tam na 4 dni, ale...
Mi i tak nie wystarczy rzeczy, nawet jak spakuję ich na tydzień.
-Lolla! Tata przyjechał!!- usłyszałam głos mojej mamy, gdy zastanawiałam się którą kosmetyczkę zabrać.
Wsadziłam do torby obydwie.
Tata już czekał na mnie na przedpokoju.
Dałam mu swoja walizkę, i pożegnałam się z mamą i dziadkami.
Wyszliśmy z domu.
Pierwszy raz, odkąd skończyłam 8 lat, widzę mojego tatę.
Mam mu tyle do powiedzenia.
-Coś milczysz córeczko, coś się stało?- spytał, gdy wsiedliśmy do busa.
-Nic, tylko.. nie wiem od czego mam zacząć... Tyle lat cię nie było... i..
-Przeprasza... Myślałem że po tym jak się pokłóciłem z mamą nie będziesz chciała już mnie widzieć...
-Przestań tato... A tak przy okazji... Będę mogła u ciebie zamieszkać?? Po wakacjach, albo następne półrocze...
-Wiesz... Musiałbym porozmawiać z twoja mamą, i byśmy ustalili czy...
-Ale ona nie ma tu nic do gadania!!!-przerwałam mu- Ja już nie mam ochoty mieszkać pod jednym dachem z jej mężem!! On jest dla niej ważniejszy ode mnie, może robić ze mną co chce a ona tylko na to patrzy, ja dla nich jestem jak kopciuszek!!!
-Ale to nie zmienia tego, że to twoja mama!
-A ty jesteś moim ojcem,  masz obowiązek wziąć mnie do siebie jeśli sobie tego zażyczę!!
Ojciec nie odzywał się do końca drogi, chociaż chyba kilka razy się do tego  zabierał.
Gdy samochód zatrzymał się pod blokiem, wyszłam z niego, a nogi same poniosły mnie do dom.
Sama się zdziwiłam, że po tylu latach pamiętam gdzie mam iść.
-Loranne...
-Nie mów do mnie Loranne!! – krzyknęłam – Nie było cię przez tyle lat... Nie wiedziałeś gdzie jestem, co się ze mną dzieje, nawet tego że nie nawiedzę własnego imienia!!! – wrzasnęłam i z impetem wbiegłam do klatki...
Pierwszy rozdział zadedykowany mojej przyjaciółce – Celinie.
Dziękuję Ci Cell, że zawsze jesteś przy mnie, i pomagasz mi kiedy brakuje mi weny,
Jeśli mam zły dzień, przychodzę do CB, a to od razu mi pomaga.
Kocham cię, i dziękuję;**

czwartek, 11 października 2012

PROLOG

Mówi kobieta;

Jestem bezbronna;

Jak mały kociak,
jak szara myszka,
w jego pazurkach,
jak małe nasionko,
niesione przez ptaka,
jak noworodek,
w ramionach swej matki...

Jestem niepotrzebna;

Jak śnieg który pada,
jak silny wiatr co wieje,
jak szkoła której nikt nie chce,
jak bąk i karaluch,
jak mrówka pod stopą,
jak po deszczu błoto...

Jestem tym, co oczywiste;

Jak cisza przed burzą,
jak słońce po deszczu,
jak ciepło pod kołdra,
jak zimno na śniegu,
Jak świeca w świeczniku,
Jak pszczoła wśród kwiatów...

Odpowiedział jej mężczyzna:

To co bezbronne, jet najpiękniejsze,
bez tego co pozornie nie potrzebne, nie da się pżerzyć,
a to co oczywiste, Nadaje sens życiu...